sobota, 4 stycznia 2014

PRZYRZEKAM

"Przyrzekam"- opowiadanie, które zajęło II miejsce w konkursie, autorswa Minyoung. Historia bardzo przypadła mi gustu :D (i znowu się pewnie popłaczę ;;)
Autorka zaleca włączenie podczas czytania swojej ulubionej smutnej piosenki. Poleca Lee Hi - Dream (nie słuchałam nigdy wcześniej tej piosenki ani tej wokalistki, ale jest ona naprawdę śliczna *.*)

BLOG:  AZJATOHOLICY

Gratuluję zwyciężywszy i zapraszam do czytania :3

"Przyrzekam"

2 listopada

Odpychałem od siebie dręczące mnie od dłuższego czasu myśli. Pragnąłem tego. Wciąż powtarzałem sobie, że jestem pewien swojej decyzji i nikt nie może wpłynąć na zmianę tego postanowienia. Nawet ON.

Zarzuciłem kaptur granatowej bluzy na czuprynę brązowych kosmyków, by uchronić je przed deszczem, którego zimne krople natarczywie próbowały wedrzeć się pod wilgotne już ubranie. Włączyłem MP3, wetknąłem słuchawki w uszy i przymknąwszy powieki, wsłuchałem się w słowa melancholijnego utworu.

Niebiosa płaczą.
Przyglądam się,
Łapiąc łzy w swoje ręce

Po chwili otworzyłem oczy, by pozwolić im dostrzec położony w oddali klif, ukryty pośród pełnych tajemnicy i mroku drzew. Miały być one jedynymi świadkami tego, co wkrótce nastąpi. A musiałem to uczynić.

*** 

21 października
Wpatrywali się we mnie. Mimo iż byłem zwrócony tyłem do nich, czułem na sobie ich badawcze spojrzenie, które śledziło każde moje posunięcie. Starałem się nie myśleć o tym, że w ciągu ostatnich dni szkoła wręcz huczała od rozpowszechnianych wokoło plotek, które niekiedy ewidentnie mijały się z prawdą. Niektóre zasłyszane przeze mnie wersje opisywały śmierć Louisa jako samobójstwo lub morderstwo. Młodzież wierzyła we wszystkie te brednie, okazując się tym niezmiernie lekkomyślna. Jedyną osobą, która znała prawdziwy przebieg tej przykrej okoliczności, byłem ja, Jung Daehyun - dziewiętnastoletni uczeń collegu w Swanage.

Czy musisz sprawiać, że czuję się,
Jakby nic ze mnie nie zostało? 

Ukryłem się w cieniu potężnego drzewa, przy którym postawiono ławkę, niegdyś słynącą ze swego uroku i piękna. Dziś niestety służyła jedynie za worek treningowy dla najstarszych uczniów, którzy odnaleźli przyjemność w demolowaniu pomalowanego na brąz drewna. Zacisnąłem mocno powieki w nadziei, że, kiedy je otworzę, znajdę się w miejscu pozbawionym zmartwień i poczucia winy. Twarze większości otaczających mnie na co dzień ludzi, teraz zapewne stojących na korytarzu i ze znużeniem wyczekujących kolejnej lekcji, wyrażały niezliczoną ilość emocji w momencie, kiedy znajdowałem się w pobliżu. Niektórzy mi współczuli; inni spoglądali na mnie z pogardą, by po chwili wypowiedzieć słowa, które niemiłosiernie bombardowały moje uszy.

"To przez ciebie Louis nie żyje."

Moje czekoladowej barwy tęczówki wypełniły się słonymi łzami, które już po chwili wyżłobiły ścieżkę na zaróżowionych policzkach. Nie chciałem znowu płakać. Czynność ta stała się nieodłącznym towarzyszem koszmarów, uparcie nawiedzających mój umysł każdej nocy. Czułem, że staję się słaby, pozbawiony życia, niczym skazany podążający na stryczek. Ale nie potrafiłem pozbyć się myśli, że moi rówieśnicy mieli rację. Czy naprawdę to ja byłem sprawcą tej śmierci?

- Gdybyś dotrzymał słowa, to by się tak nie skończyło, Louis - wyszeptałem, błagając o jakąkolwiek odpowiedź. Musiało minąć kilka minut, zanim zrozumiałem, że już nigdy nie usłyszę żadnych wyznań miłosnych wydobywających się z ust osoby, którą tak bardzo kochałem.

Ukryłem twarz w dłoniach, by stłumić rozpaczliwe jęki. Nie powstrzymywałem już łez.

***
26 października

- Wróciłem. - Mój niski głos poniósł się echem po mieszkaniu, do którego właśnie wkroczyłem. Odpowiedziała mi dobrze znana cisza. Westchnąłem i ruszyłem w kierunku salonu, by przywitać się z matką. Przykucnąłem przed fotelem, na którym siedziała, po czym ująłem jej delikatną dłoń. Kobieta jednak nie zareagowała na ten gest, tylko z szeroko otwartymi oczami spoglądała za okno.

Nie pamiętam już, kiedy jej wzrok choć raz spotkał się z moim. Odkąd mój ojciec umarł, w nasze relacje wdarła się pustka, mama wpadła w depresję i od dwóch lat nie wydobyła z siebie ani jednego słowa. Cierpiała, podobnie jak ja, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Stałem się obserwatorem, powoli izolowałem się od otoczenia, nie zdając sobie sprawy, że tym sposobem pogrążam się w jeszcze większej melancholii.

Ona nie widziała moich oczu opuchniętych od płaczu, nie przytulała mnie, kiedy koszmar owładnął moim umysłem. Nie miałem nikogo, kto by mnie pocieszył, podał pomocną dłoń i sprawił, że wreszcie zacząłbym się uśmiechać. Może gdyby nie ta niemoc, nigdy nie podjąłbym decyzji, którą wkrótce miałem zamiar spełnić.

Wszystkie moje okna są zbite,
Jednak ja wciąż stoję na nogach.

Oparty tyłem głowy o ścianę swojego pokoju, lewą ręką starłem słone krople pozostawiające bolesne znamiona na mojej twarzy. Wyciągnąłem dłoń w kierunku szuflady, z której po chwili wydobyłem niedużych rozmiarów żyletkę. Bez zastanowienia pociągnąłem ostrzem wzdłuż prawego nadgarstka, powodując tym samym pieczenie w miejscu, gdzie powstała głęboka rana. Przyzwyczaiłem się do bólu - nie dawał mi on już tak dużej satysfakcji, jak za pierwszym razem. Mimo to, nie zrezygnowałem z samookaleczania się, gdyż jedynie to umacniało mnie w przekonaniu, że jeszcze cokolwiek czuję.

Zaśmiałem się gorzko, przywołując w głowie obraz Louisa - jego czarne, krótko przystrzyżone włosy, zielone oczy, wpatrujące się w moją osobę, oraz malinowe usta, które niegdyś namiętnie całowały moje.

- Cholernie mi ciebie brakuje - powiedziałem w momencie, gdy łzy wypełniły moje tęczówki. Przymknąłem oczy, a bicie mojego serca przyspieszyło. - Tak bardzo mi przykro... - nie dokończyłem. Nie potrafiłem opanować mojego drżącego ciała, ani powstrzymać dreszczy, nasilających się w okolicy kręgosłupa. By się uspokoić, głośno zaczerpnąłem powietrza, zmieszanego z metalicznym zapachem krwi.

Czy czujesz się lepiej,
Widząc mnie krwawiącego? 

- Przestań.


Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Bez zastanowienia począłem szukać wzrokiem osoby, która przed chwilą się odezwała. Jednak już po chwili okazało się, że nikogo przy mnie nie było. W takim razie dlaczego właśnie usłyszałem głos Louisa?

Zwariowałem. Z przykrością stwierdziłem, że musiałem mieć halucynacje. Kilka dni wcześniej również czułem obecność mojego ukochanego, co niestety było tylko przywidzeniem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co to oznaczało - było ze mną coraz gorzej, mój umysł rejestrował sygnały, które w rzeczywistości nie miały nigdy miejsca.

- Obiecałeś mi coś, pamiętasz? - skierowałem swoje pytanie w otaczającą mnie przestrzeń. - Okłamałeś mnie. Jesteś łgarzem. - Kolejne trzy szramy pojawiły się na mojej ręce. Jedyne, czego teraz pragnąłem, było zadanie sobie bólu aż do utraty przytomności. Uratowałoby mnie to przed dalszym wrażeniem, że Everdeen żyje i stoi tuż koło mnie.

- Przepraszam.

Dźwięk tego słowa bezlitośnie przeszył moje wątłe ciało, więc zakryłem uszy dłońmi. Błagałem Boga, by wysłuchał moich próśb i przyniósł upragnione ukojenie.

- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknąłem. Zacisnąłem dłonie w pięści, a następnie starłem zdrową ręką łzy okalające moje blade policzki. Nie rozumiałem, dlaczego los ukarał mnie właśnie w taki sposób.

-Czym sobie na to zasłużyłem? - załkałem. Nie usłyszałem niestety nic, oprócz ciszy.

***

8 października

Wtuliłem się w szyję Louisa, nie przejmując się tym, że ciemne kosmyki jego czupryny drażniły moją skórę. Napawałem się ciepłem bijącym od chłopaka i subtelną wonią męskich perfum. Po chwili przekrzywiłem głowę, by móc spojrzeć w jego oczy. Od razu zauważyłem, że coś go frustrowało.

- Coś się stało?
Eveerden przebiegł wzrokiem po mojej twarzy, po czym przełknął głośno ślinę.

- Musimy porozmawiać. - Odparł i bez wcześniejszego uprzedzenia uwolnił się z mojego uścisku. Wstał, podszedł do stolika oddalonego o kilka metrów i podał mi plik kartek. Pobieżnie przejrzałem je, nie ukrywając zdziwienia.

- Przyjęli cię. - Po raz kolejny przeczytałem napis widniejący u góry strony: " University of Cambridge". Podenerwowany przygryzłem dolną wargę. Lou nie miał odwagi na mnie spojrzeć, więc wbił wzrok w torbę podróżną stojącą w kącie pokoju. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, że należy ona do chłopaka.

- Umówiliśmy się przecież, że będziesz się uczyć w lokalnej szkole. Dobrze wiesz, że jeśli wyjedziesz do Londynu, nie będziemy mogli się widywać. Ustalaliśmy to - mocniej zaakcentowałem ostatnie słowa, na co dwudziestolatek odwrócił się w moją stronę, ze stresu skubiąc skórki u paznokci. Niepewnie podniosłem się z kanapy i zrobiłem krok w jego stronę.

- Ojciec dowiedział się o tym, że odrzuciłem wszystkie propozycje z dobrych uczelni. Daehyun, ja naprawdę chciałem z tobą zostać, ale... - umilkł na chwilę. - ...On powiedział, że, jeśli nie pójdę na studia w Londynie, zabroni mi się z tobą widywać. - Jego oczy zaszkliły się.

Tata Louisa był homofobem. Wstydził się swojego syna tylko i wyłącznie z powodu jego odmienności. Nie ukrywał przed nami tego, że nie tolerował naszego związku i próbował nas za wszelką cenę rozdzielić. Widocznie wykorzystał sytuację i rozkazał mu wyjechać do Uniwersytetu Cambridge, by nie przyprawiać sobie kolejnej plamy na honorze.

- Czyli to już koniec? - wyparowałem, czując, jak moje serce ogarnia wściekłość. Nie mogłem pozwolić Louisowi odejść, za bardzo go kochałem.

- Nie chciałem cię skrzywdzić. Ale wygląda na to, że na dłuższy czas stracimy ze sobą kontakt. Jutro wyjeżdżam... - zniżył głos do szeptu przy ostatnim zdaniu.
Poczułem nieprzyjemny i zarazem niepokojący ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy właśnie tak miał wyglądać nasz koniec? Nie dało się uratować tego uczucia?

- A co z twoim przyrzeczeniem? - wysyczałem. Byłem zdezorientowany, w mojej głowie panował chaos, dlatego też nie potrafiłem logicznie myśleć. - Nie masz zamiaru dotrzymać danego słowa?
Mężczyzna w odpowiedzi potrząsnął bezradnie głową na boki. Bał się mojej reakcji, gdyby miał możliwość, uniknąłby tej rozmowy. Jednak sumienie nie pozwoliło mu zniknąć bez pożegnania.

- To nie zależy ode mnie, Daehyun. Starałem się powstrzymać mojego ojca przed tą decyzją, ale on jest zbyt stanowczy. Nie zmieni zdania i jest gotowy przy użyciu siły zabrać mnie do stolicy.
Tupnąłem kilka razy nogą w miejscu, niczym małe dziecko, niemogące pogodzić się z faktem, że jego rodzic nie chce kupić mu upragnionej zabawki.

- Myślałem, że moje zdanie również się dla ciebie liczy - ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Nie zgadzam się na to, byś teraz wyjechał i mnie opuścił. Obiecałeś mi coś, więc okaż się na tyle lojalny, by tego nie spieprzyć.

Everdeen nie odpowiedział. Z goryczą wypisaną na twarzy wybiegłem z jego domu i zatopiłem się w mroku pochłaniającym miasto. Siarczysty deszcz odbijał się od asfaltu, a chłód jesiennego wieczoru spowodował pojawienie się gęsiej skórki na moim ciele. Louis wybiegł z domu i zawołał mnie. Ja jednak nie przestawałem przebierać nogami. Miałem ochotę wyrzucić mu prosto w twarz, że okazał się potworem i oszustem, jednak nie miałem sił ponownie z nim rozmawiać.

Przebiegając przez jezdnię, dostrzegłem jadące w moim kierunku z zawrotną prędkością auto, jednak w porę udało mi się je ominąć. Kilka sekund później wokoło dało się słyszeć pisk opon na śliskiej nawierzchni i huk, który kazał mi zatrzymać się i odwrócić za siebie. Moje źrenice rozszerzyły się na widok niewyraźnej sylwetki Louisa znajdującej się pod maską samochodu. Chłopak nie poruszał się, a jego klatka piersiowa się nie unosiła. Wstrzymałem oddech, z przerażaniem analizując zdarzenie, które właśnie miało miejsce.
Louis zginął na moich oczach. 

Tylko cisza jako zakończenie,
Jakbyśmy nigdy nie mieli szansy.
 
***

7 października

Przystanęliśmy tuż przed drzwiami mojego domu. Louis wydawał się trochę nieobecny, bez przerwy myślał nad czymś intensywnie, ale nie miałem odwagi zapytać się go, co trapi jego umysł. Wlepiłem wzrok w ziemię, gdy chłopak podszedł do mnie i na pożegnanie złożył pocałunek na moim czole, po czym odsunął się z zamiarem odejścia. Sumienie nie pozwalało mi odrzucić od siebie myśli, że coś jest nie tak. Przytłaczająca atmosfera między nami sprawiła, że strach potęgował moje obawy. Jednak nie miałem pojęcia, dlaczego właśnie to czułem.

- Lou - rzekłem i zacisnąłem palce na jego nadgarstku na tyle mocno, by ten nie zdołał się uwolnić. Chłopak ponownie podszedł do mnie, nie odrywając wzroku od mojego zagubionego spojrzenia.

- Coś się stało?
Chciałbym zapytać o to samo - pomyślałem, lecz nie wypowiedziałem tego na głos. Zamiast tego przyciągnąłem chłopaka bliżej siebie tak, że jego miarowy oddech stał się słyszalny dla moich uszu. Jedynym moim marzeniem było nasze szczęście, liczyła się tylko więź, łącząca nasze serca. Wszystko inne stanowiło dla mnie bezwartościowy przedmiot, który wystarczyłoby zgnieść i wyrzucić do kosza.

- Obiecasz mi coś?
Louis pokiwał twierdzącą głową i odparł:

- Co tylko zechcesz.
Powoli splotłem nasze dłonie i przyjrzałem się im uważnie. Nieraz przekonywałem siebie, że są one stworzone do wzajemnego dotyku, wręcz idealne - podobnie jak my. Taką bynajmniej pokładałem nadzieję.

- Obiecaj mi, że mnie nigdy nie opuścisz - skierowałem wzrok na jego ciemnozielone oczy, przepełnione szokiem wywołanym moją prośbą.- I zawsze będziemy razem, do końca naszego życia. Tylko tego pragnę. - Everdeen po raz kolejny pocałował mnie, tym razem w policzek, po czym ukrył mnie w silnym uścisku.

- Przyrzekam, kochanie - odparł stanowczo, a chwilę później odwrócił się i zniknął w ciemnościach ulicy. A ja, stojąc nieruchomo na żwirze z promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy, wiedziałem, że kocham go tak bardzo, że bez niego moje życie zostałoby pozbawione sensu.

Biegnij.
Ja zostanę tutaj,
Patrząc, jak znikasz.

***
2 listopada

Wzburzone fale piętrzyły się i atakowały ląd, który nie zdołał uniknąć nasilającego się natarcia. Wiatr przeczesywał silnymi podmuchami moje brązowe loki, które wirowały w powietrzu na wszystkie możliwe kierunki.  Zerknąłem w dół. Moje serce biło jak oszalałe, bałem się. Od dawna przymierzałem się do uczynienia tego, ale, mimo to, nie udało mi się powstrzymać myśli przed pojawiającymi się wątpliwościami. Podświadomie szukałem innego wyjścia z tej sytuacji. Niestety za każdym razem uświadamiałem sobie, że sam siebie oszukuję. Życie jest bezcenne, ale trwanie w świecie bez osoby, która stanowiła jego najważniejszą część, było udręką dla konającego serca.

Wziąłem ostatni, głęboki wdech i skoczyłem w zimną otchłań, która okryła mnie w momencie, kiedy moje ciało z impetem uderzyło o taflę wody. Kiedy jeszcze utrzymywałem się na powierzchni, uparcie spoglądałem na wysoki klif, na którym kilka sekund temu przebywałem. Miało to być moje ostatnie wspomnienie przed nieszczęśliwym zakończeniem.

Nie potrafiłem pływać. Już w dzieciństwie czułem niechęć do plaży i wody. Była więc to łatwa śmierć. Nie starałem się nawet poruszać kończynami, gdyż wiedziałem, że wysiłek i tak pójdzie na marne. Słona ciecz pochłonęła mnie, a ja, przymknąwszy oczy, dobrowolnie pozwoliłem, by prąd morski powoli kierował mnie ku dnu. Wytężyłem umysł, by przypomnieć sobie najpiękniejsze momenty mojej egzystencji: śmiech matki, wspólne rozrywki z moim ojcem, pierwszy pocałunek i wyznanie miłosne pochodzące z ust Louisa. Reasumując wszystkie te wspomnienia, pomyślałem, że żyłem dość szczęśliwie, cieszyłem się z każdej chwili spędzonej u boku ludzi, którzy znaczyli dla mnie najwięcej. Jednak nie żałowałem mojego czynu. Przekonywałem sam siebie, że dzięki temu będę bliżej Louisa. To właśnie ta myśl skłoniła mnie do popełnienia samobójstwa.

- Przestań, proszę.

Z moich oczu cisnęły łzy, które momentalnie zmieszały się z wodą. Nie uniosłem powiek. Jedyną reakcją na melodyjny głos Everdeena było pojawienie się uśmiechu na twarzy, bladej od zimna i braku tlenu. Przyszedłeś po mnie - pomyślałem, powoli tracąc łączność z rzeczywistością. Momentalnie poczułem, że coś napiera na moje plecy i pomaga mi wynurzyć się na powierzchnię.

- Walcz.

Moje serce przyspieszyło, a ja miałem wrażenie, że odzyskuję siły, choć ból w klatce piersiowej z powodu braku powietrza nie ustępował. Wykonałem chaotyczne ruchy nogami, by choć trochę wzbić się w górę. Czyjeś ręce nieustannie popychały mnie w kierunku lądu.

Musiałem żyć. Dla mojej matki, która, choć tego nie okazywała, kochała mnie najbardziej na świecie, oraz dla Louisa - kogoś, kto pomógł mi zmierzyć się z trudnościami i codziennie przyprawiał mnie o radosny uśmiech. Everdeen dotrzymał obietnicy. Był przy mnie przez te wszystkie dni, kiedy smutek i otępienie przejmowało kontrolę nad moim organizmem. Każdego dnia zmuszał się do spoglądania na moją twarz wykrzywioną żalem, obwiniając się za mój stan. Darzył mnie uczuciem, które nigdy nie wygaśnie.

Kochał mnie.

Z desperacją w oczach płynąłem w kierunku promieni słońca, odbijających się od tafli oceanu. Gwałtownie wynurzyłem się i łapczywie zaczerpnąłem powietrza, które wypełniło moje płuca, wdzięcznie ofiarując dalsze życie. Życie, które tak brutalnie zostało odebrane Louisowi.

Podejdź i spróbuj mnie zburzyć.
A ja powstanę z ziemi,
Niczym drapacz chmur!*

* W opowiadaniu zostały użyte fragmenty piosenki Demi Lovato - Skyscraper, dzięki której w 2011 roku zmniejszyła się liczba samobójstw popełnianych wśród nastolatków.

*chlip, chlip* znowu sobie popłakuje ;;

1 komentarz:

  1. Naprawdę przy tym płakałaś? To tylko zwykły angst, nie ma tu nic na tyle smutnego, by płakać (wg mnie xd), haha. Ajajaj, ile ja tu błędów zrobiłam z przecinkami xd Dawno tego nie czytałam i, obiektywnie patrząc, nie jest to najlepsze opowiadanie, jakie wymyśliłam, jakieś takie ciężkie jest ;-;
    .
    .
    .
    .
    LOL, NIE MA TO JAK KOMENTOWAĆ WŁASNE OPOWIADANIE, LEPIEJ CHYBA PÓJDĘ JUŻ SPAĆ, HAHAHA XDDD

    OdpowiedzUsuń