Autorka zaleca włączenie podczas czytania swojej ulubionej smutnej piosenki. Poleca Lee Hi - Dream (nie słuchałam nigdy wcześniej tej piosenki ani tej wokalistki, ale jest ona naprawdę śliczna *.*)
BLOG: AZJATOHOLICY
Gratuluję zwyciężywszy i zapraszam do czytania :3
"Przyrzekam"
2 listopada
Odpychałem od siebie dręczące mnie
od dłuższego czasu myśli. Pragnąłem tego. Wciąż powtarzałem sobie, że jestem
pewien swojej decyzji i nikt nie może wpłynąć na zmianę tego postanowienia.
Nawet ON.
Zarzuciłem kaptur granatowej bluzy
na czuprynę brązowych kosmyków, by uchronić je przed deszczem, którego zimne
krople natarczywie próbowały wedrzeć się pod wilgotne już ubranie. Włączyłem
MP3, wetknąłem słuchawki w uszy i przymknąwszy powieki, wsłuchałem się w słowa
melancholijnego utworu.
Niebiosa
płaczą.
Przyglądam
się,
Łapiąc łzy
w swoje ręce.
Po chwili otworzyłem oczy, by
pozwolić im dostrzec położony w oddali klif, ukryty pośród pełnych tajemnicy i
mroku drzew. Miały być one jedynymi świadkami tego, co wkrótce nastąpi. A
musiałem to uczynić.
***
21 października
Wpatrywali się we mnie. Mimo iż
byłem zwrócony tyłem do nich, czułem na sobie ich badawcze spojrzenie, które
śledziło każde moje posunięcie. Starałem się nie myśleć o tym, że w ciągu
ostatnich dni szkoła wręcz huczała od rozpowszechnianych wokoło plotek, które
niekiedy ewidentnie mijały się z prawdą. Niektóre zasłyszane przeze mnie wersje
opisywały śmierć Louisa jako samobójstwo lub morderstwo. Młodzież wierzyła we
wszystkie te brednie, okazując się tym niezmiernie lekkomyślna. Jedyną osobą,
która znała prawdziwy przebieg tej przykrej okoliczności, byłem ja, Jung
Daehyun - dziewiętnastoletni uczeń collegu w Swanage.
Czy musisz
sprawiać, że czuję się,
Jakby nic
ze mnie nie zostało?
Ukryłem się w cieniu potężnego
drzewa, przy którym postawiono ławkę, niegdyś słynącą ze swego uroku i piękna.
Dziś niestety służyła jedynie za worek treningowy dla najstarszych uczniów,
którzy odnaleźli przyjemność w demolowaniu pomalowanego na brąz drewna. Zacisnąłem
mocno powieki w nadziei, że, kiedy je otworzę, znajdę się w miejscu pozbawionym
zmartwień i poczucia winy. Twarze większości otaczających mnie na co dzień
ludzi, teraz zapewne stojących na korytarzu i ze znużeniem wyczekujących
kolejnej lekcji, wyrażały niezliczoną ilość emocji w momencie, kiedy
znajdowałem się w pobliżu. Niektórzy mi współczuli; inni spoglądali na mnie z
pogardą, by po chwili wypowiedzieć słowa, które niemiłosiernie bombardowały
moje uszy.
"To przez ciebie Louis nie
żyje."
Moje czekoladowej barwy tęczówki
wypełniły się słonymi łzami, które już po chwili wyżłobiły ścieżkę na
zaróżowionych policzkach. Nie chciałem znowu płakać. Czynność ta stała się
nieodłącznym towarzyszem koszmarów, uparcie nawiedzających mój umysł każdej
nocy. Czułem, że staję się słaby, pozbawiony życia, niczym skazany podążający
na stryczek. Ale nie potrafiłem pozbyć się myśli, że moi rówieśnicy mieli
rację. Czy naprawdę to ja byłem sprawcą tej śmierci?
- Gdybyś dotrzymał słowa, to by się
tak nie skończyło, Louis - wyszeptałem, błagając o jakąkolwiek odpowiedź.
Musiało minąć kilka minut, zanim zrozumiałem, że już nigdy nie usłyszę żadnych
wyznań miłosnych wydobywających się z ust osoby, którą tak bardzo kochałem.
Ukryłem twarz w dłoniach, by stłumić
rozpaczliwe jęki. Nie powstrzymywałem już łez.
***
26 października
- Wróciłem. - Mój niski głos poniósł
się echem po mieszkaniu, do którego właśnie wkroczyłem. Odpowiedziała mi dobrze
znana cisza. Westchnąłem i ruszyłem w kierunku salonu, by przywitać się z
matką. Przykucnąłem przed fotelem, na którym siedziała, po czym ująłem jej
delikatną dłoń. Kobieta jednak nie zareagowała na ten gest, tylko z szeroko
otwartymi oczami spoglądała za okno.
Nie pamiętam już, kiedy jej wzrok
choć raz spotkał się z moim. Odkąd mój ojciec umarł, w nasze relacje wdarła się
pustka, mama wpadła w depresję i od dwóch lat nie wydobyła z siebie ani jednego
słowa. Cierpiała, podobnie jak ja, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Stałem
się obserwatorem, powoli izolowałem się od otoczenia, nie zdając sobie sprawy,
że tym sposobem pogrążam się w jeszcze większej melancholii.
Ona nie widziała moich oczu
opuchniętych od płaczu, nie przytulała mnie, kiedy koszmar owładnął moim
umysłem. Nie miałem nikogo, kto by mnie pocieszył, podał pomocną dłoń i
sprawił, że wreszcie zacząłbym się uśmiechać. Może gdyby nie ta niemoc, nigdy
nie podjąłbym decyzji, którą wkrótce miałem zamiar spełnić.
Wszystkie
moje okna są zbite,
Jednak ja
wciąż stoję na nogach.
Oparty tyłem głowy o ścianę swojego
pokoju, lewą ręką starłem słone krople pozostawiające bolesne znamiona na mojej
twarzy. Wyciągnąłem dłoń w kierunku szuflady, z której po chwili wydobyłem
niedużych rozmiarów żyletkę. Bez zastanowienia pociągnąłem ostrzem wzdłuż
prawego nadgarstka, powodując tym samym pieczenie w miejscu, gdzie powstała
głęboka rana. Przyzwyczaiłem się do bólu - nie dawał mi on już tak dużej
satysfakcji, jak za pierwszym razem. Mimo to, nie zrezygnowałem z
samookaleczania się, gdyż jedynie to umacniało mnie w przekonaniu, że jeszcze
cokolwiek czuję.
Zaśmiałem się gorzko, przywołując w
głowie obraz Louisa - jego czarne, krótko przystrzyżone włosy, zielone oczy,
wpatrujące się w moją osobę, oraz malinowe usta, które niegdyś namiętnie
całowały moje.
- Cholernie mi ciebie brakuje -
powiedziałem w momencie, gdy łzy wypełniły moje tęczówki. Przymknąłem oczy, a
bicie mojego serca przyspieszyło. - Tak bardzo mi przykro... - nie dokończyłem.
Nie potrafiłem opanować mojego drżącego ciała, ani powstrzymać dreszczy,
nasilających się w okolicy kręgosłupa. By się uspokoić, głośno zaczerpnąłem
powietrza, zmieszanego z metalicznym zapachem krwi.
Czy
czujesz się lepiej,
Widząc
mnie krwawiącego?
- Przestań.
Otworzyłem szeroko oczy ze
zdumienia. Bez zastanowienia począłem szukać wzrokiem osoby, która przed chwilą
się odezwała. Jednak już po chwili okazało się, że nikogo przy mnie nie było. W
takim razie dlaczego właśnie usłyszałem głos Louisa?
Zwariowałem. Z przykrością
stwierdziłem, że musiałem mieć halucynacje. Kilka dni wcześniej również czułem
obecność mojego ukochanego, co niestety było tylko przywidzeniem. Doskonale
zdawałem sobie sprawę z tego, co to oznaczało - było ze mną coraz gorzej, mój
umysł rejestrował sygnały, które w rzeczywistości nie miały nigdy miejsca.
- Obiecałeś mi coś, pamiętasz? -
skierowałem swoje pytanie w otaczającą mnie przestrzeń. - Okłamałeś mnie.
Jesteś łgarzem. - Kolejne trzy szramy pojawiły się na mojej ręce. Jedyne, czego
teraz pragnąłem, było zadanie sobie bólu aż do utraty przytomności. Uratowałoby
mnie to przed dalszym wrażeniem, że Everdeen żyje i stoi tuż koło mnie.
- Przepraszam.
Dźwięk tego słowa bezlitośnie
przeszył moje wątłe ciało, więc zakryłem uszy dłońmi. Błagałem Boga, by
wysłuchał moich próśb i przyniósł upragnione ukojenie.
- Zostaw mnie w spokoju! -
krzyknąłem. Zacisnąłem dłonie w pięści, a następnie starłem zdrową ręką łzy
okalające moje blade policzki. Nie rozumiałem, dlaczego los ukarał mnie właśnie
w taki sposób.
-Czym sobie na to zasłużyłem? -
załkałem. Nie usłyszałem niestety nic, oprócz ciszy.
***
8 października
Wtuliłem się w szyję Louisa, nie
przejmując się tym, że ciemne kosmyki jego czupryny drażniły moją skórę.
Napawałem się ciepłem bijącym od chłopaka i subtelną wonią męskich perfum. Po
chwili przekrzywiłem głowę, by móc spojrzeć w jego oczy. Od razu zauważyłem, że
coś go frustrowało.
- Coś się stało?
Eveerden przebiegł wzrokiem po mojej
twarzy, po czym przełknął głośno ślinę.
- Musimy porozmawiać. - Odparł i bez
wcześniejszego uprzedzenia uwolnił się z mojego uścisku. Wstał, podszedł do
stolika oddalonego o kilka metrów i podał mi plik kartek. Pobieżnie przejrzałem
je, nie ukrywając zdziwienia.
- Przyjęli cię. - Po raz kolejny
przeczytałem napis widniejący u góry strony: " University of Cambridge".
Podenerwowany przygryzłem dolną wargę. Lou nie miał odwagi na mnie spojrzeć,
więc wbił wzrok w torbę podróżną stojącą w kącie pokoju. Dopiero wtedy
zwróciłem uwagę na to, że należy ona do chłopaka.
- Umówiliśmy się przecież, że
będziesz się uczyć w lokalnej szkole. Dobrze wiesz, że jeśli wyjedziesz do
Londynu, nie będziemy mogli się widywać. Ustalaliśmy to - mocniej
zaakcentowałem ostatnie słowa, na co dwudziestolatek odwrócił się w moją
stronę, ze stresu skubiąc skórki u paznokci. Niepewnie podniosłem się z kanapy
i zrobiłem krok w jego stronę.
- Ojciec dowiedział się o tym, że
odrzuciłem wszystkie propozycje z dobrych uczelni. Daehyun, ja naprawdę
chciałem z tobą zostać, ale... - umilkł na chwilę. - ...On powiedział, że,
jeśli nie pójdę na studia w Londynie, zabroni mi się z tobą widywać. - Jego
oczy zaszkliły się.
Tata Louisa był homofobem. Wstydził
się swojego syna tylko i wyłącznie z powodu jego odmienności. Nie ukrywał przed
nami tego, że nie tolerował naszego związku i próbował nas za wszelką cenę rozdzielić.
Widocznie wykorzystał sytuację i rozkazał mu wyjechać do Uniwersytetu
Cambridge, by nie przyprawiać sobie kolejnej plamy na honorze.
- Czyli to już koniec? -
wyparowałem, czując, jak moje serce ogarnia wściekłość. Nie mogłem pozwolić
Louisowi odejść, za bardzo go kochałem.
- Nie chciałem cię skrzywdzić. Ale
wygląda na to, że na dłuższy czas stracimy ze sobą kontakt. Jutro wyjeżdżam...
- zniżył głos do szeptu przy ostatnim zdaniu.
Poczułem nieprzyjemny i zarazem
niepokojący ucisk w klatce piersiowej. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy
właśnie tak miał wyglądać nasz koniec? Nie dało się uratować tego uczucia?
- A co z twoim przyrzeczeniem? -
wysyczałem. Byłem zdezorientowany, w mojej głowie panował chaos, dlatego też
nie potrafiłem logicznie myśleć. - Nie masz zamiaru dotrzymać danego słowa?
Mężczyzna w odpowiedzi potrząsnął
bezradnie głową na boki. Bał się mojej reakcji, gdyby miał możliwość, uniknąłby
tej rozmowy. Jednak sumienie nie pozwoliło mu zniknąć bez pożegnania.
- To nie zależy ode mnie, Daehyun.
Starałem się powstrzymać mojego ojca przed tą decyzją, ale on jest zbyt
stanowczy. Nie zmieni zdania i jest gotowy przy użyciu siły zabrać mnie do
stolicy.
Tupnąłem kilka razy nogą w miejscu,
niczym małe dziecko, niemogące pogodzić się z faktem, że jego rodzic nie chce
kupić mu upragnionej zabawki.
- Myślałem, że moje zdanie również
się dla ciebie liczy - ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Nie zgadzam się
na to, byś teraz wyjechał i mnie opuścił. Obiecałeś mi coś, więc okaż się na
tyle lojalny, by tego nie spieprzyć.
Everdeen nie odpowiedział. Z goryczą
wypisaną na twarzy wybiegłem z jego domu i zatopiłem się w mroku pochłaniającym
miasto. Siarczysty deszcz odbijał się od asfaltu, a chłód jesiennego wieczoru
spowodował pojawienie się gęsiej skórki na moim ciele. Louis wybiegł z domu i
zawołał mnie. Ja jednak nie przestawałem przebierać nogami. Miałem ochotę
wyrzucić mu prosto w twarz, że okazał się potworem i oszustem, jednak nie
miałem sił ponownie z nim rozmawiać.
Przebiegając przez jezdnię,
dostrzegłem jadące w moim kierunku z zawrotną prędkością auto, jednak w porę
udało mi się je ominąć. Kilka sekund później wokoło dało się słyszeć pisk opon
na śliskiej nawierzchni i huk, który kazał mi zatrzymać się i odwrócić za
siebie. Moje źrenice rozszerzyły się na widok niewyraźnej sylwetki Louisa
znajdującej się pod maską samochodu. Chłopak nie poruszał się, a jego klatka
piersiowa się nie unosiła. Wstrzymałem oddech, z przerażaniem analizując
zdarzenie, które właśnie miało miejsce.
Louis zginął na moich oczach.
Tylko
cisza jako zakończenie,
Jakbyśmy
nigdy nie mieli szansy.
***
7 października
Przystanęliśmy tuż przed drzwiami
mojego domu. Louis wydawał się trochę nieobecny, bez przerwy myślał nad czymś
intensywnie, ale nie miałem odwagi zapytać się go, co trapi jego umysł.
Wlepiłem wzrok w ziemię, gdy chłopak podszedł do mnie i na pożegnanie złożył
pocałunek na moim czole, po czym odsunął się z zamiarem odejścia. Sumienie nie
pozwalało mi odrzucić od siebie myśli, że coś jest nie tak. Przytłaczająca
atmosfera między nami sprawiła, że strach potęgował moje obawy. Jednak nie
miałem pojęcia, dlaczego właśnie to czułem.
- Lou - rzekłem i zacisnąłem palce
na jego nadgarstku na tyle mocno, by ten nie zdołał się uwolnić. Chłopak
ponownie podszedł do mnie, nie odrywając wzroku od mojego zagubionego
spojrzenia.
- Coś się stało?
Chciałbym zapytać o to samo -
pomyślałem, lecz nie wypowiedziałem tego na głos. Zamiast tego przyciągnąłem
chłopaka bliżej siebie tak, że jego miarowy oddech stał się słyszalny dla moich
uszu. Jedynym moim marzeniem było nasze szczęście, liczyła się tylko więź,
łącząca nasze serca. Wszystko inne stanowiło dla mnie bezwartościowy przedmiot,
który wystarczyłoby zgnieść i wyrzucić do kosza.
- Obiecasz mi coś?
Louis pokiwał twierdzącą głową i
odparł:
- Co tylko zechcesz.
Powoli splotłem nasze dłonie i
przyjrzałem się im uważnie. Nieraz przekonywałem siebie, że są one stworzone do
wzajemnego dotyku, wręcz idealne - podobnie jak my. Taką bynajmniej pokładałem
nadzieję.
- Obiecaj mi, że mnie nigdy nie
opuścisz - skierowałem wzrok na jego ciemnozielone oczy, przepełnione szokiem
wywołanym moją prośbą.- I zawsze będziemy razem, do końca naszego życia. Tylko
tego pragnę. - Everdeen po raz kolejny pocałował mnie, tym razem w policzek, po
czym ukrył mnie w silnym uścisku.
- Przyrzekam, kochanie - odparł
stanowczo, a chwilę później odwrócił się i zniknął w ciemnościach ulicy. A ja,
stojąc nieruchomo na żwirze z promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy,
wiedziałem, że kocham go tak bardzo, że bez niego moje życie zostałoby
pozbawione sensu.
Biegnij.
Ja zostanę
tutaj,
Patrząc,
jak znikasz.
***
2 listopada
Wzburzone fale piętrzyły się i
atakowały ląd, który nie zdołał uniknąć nasilającego się natarcia. Wiatr
przeczesywał silnymi podmuchami moje brązowe loki, które wirowały w powietrzu
na wszystkie możliwe kierunki. Zerknąłem w dół. Moje serce biło jak
oszalałe, bałem się. Od dawna przymierzałem się do uczynienia tego, ale, mimo
to, nie udało mi się powstrzymać myśli przed pojawiającymi się wątpliwościami.
Podświadomie szukałem innego wyjścia z tej sytuacji. Niestety za każdym razem
uświadamiałem sobie, że sam siebie oszukuję. Życie jest bezcenne, ale trwanie w
świecie bez osoby, która stanowiła jego najważniejszą część, było udręką dla
konającego serca.
Wziąłem ostatni, głęboki wdech i
skoczyłem w zimną otchłań, która okryła mnie w momencie, kiedy moje ciało z
impetem uderzyło o taflę wody. Kiedy jeszcze utrzymywałem się na powierzchni,
uparcie spoglądałem na wysoki klif, na którym kilka sekund temu przebywałem.
Miało to być moje ostatnie wspomnienie przed nieszczęśliwym zakończeniem.
Nie potrafiłem pływać. Już w
dzieciństwie czułem niechęć do plaży i wody. Była więc to łatwa śmierć. Nie
starałem się nawet poruszać kończynami, gdyż wiedziałem, że wysiłek i tak
pójdzie na marne. Słona ciecz pochłonęła mnie, a ja, przymknąwszy oczy,
dobrowolnie pozwoliłem, by prąd morski powoli kierował mnie ku dnu. Wytężyłem
umysł, by przypomnieć sobie najpiękniejsze momenty mojej egzystencji: śmiech matki,
wspólne rozrywki z moim ojcem, pierwszy pocałunek i wyznanie miłosne pochodzące
z ust Louisa. Reasumując wszystkie te wspomnienia, pomyślałem, że żyłem dość
szczęśliwie, cieszyłem się z każdej chwili spędzonej u boku ludzi, którzy
znaczyli dla mnie najwięcej. Jednak nie żałowałem mojego czynu. Przekonywałem
sam siebie, że dzięki temu będę bliżej Louisa. To właśnie ta myśl skłoniła mnie
do popełnienia samobójstwa.
- Przestań, proszę.
Z moich oczu cisnęły łzy, które
momentalnie zmieszały się z wodą. Nie uniosłem powiek. Jedyną reakcją na
melodyjny głos Everdeena było pojawienie się uśmiechu na twarzy, bladej od
zimna i braku tlenu. Przyszedłeś po mnie - pomyślałem, powoli tracąc łączność z
rzeczywistością. Momentalnie poczułem, że coś napiera na moje plecy i pomaga mi
wynurzyć się na powierzchnię.
- Walcz.
Moje serce przyspieszyło, a ja
miałem wrażenie, że odzyskuję siły, choć ból w klatce piersiowej z powodu braku
powietrza nie ustępował. Wykonałem chaotyczne ruchy nogami, by choć trochę
wzbić się w górę. Czyjeś ręce nieustannie popychały mnie w kierunku lądu.
Musiałem żyć. Dla mojej matki,
która, choć tego nie okazywała, kochała mnie najbardziej na świecie, oraz dla
Louisa - kogoś, kto pomógł mi zmierzyć się z trudnościami i codziennie
przyprawiał mnie o radosny uśmiech. Everdeen dotrzymał obietnicy. Był przy mnie
przez te wszystkie dni, kiedy smutek i otępienie przejmowało kontrolę nad moim
organizmem. Każdego dnia zmuszał się do spoglądania na moją twarz wykrzywioną
żalem, obwiniając się za mój stan. Darzył mnie uczuciem, które nigdy nie
wygaśnie.
Kochał mnie.
Z desperacją w oczach płynąłem w
kierunku promieni słońca, odbijających się od tafli oceanu. Gwałtownie
wynurzyłem się i łapczywie zaczerpnąłem powietrza, które wypełniło moje płuca,
wdzięcznie ofiarując dalsze życie. Życie, które tak brutalnie zostało odebrane
Louisowi.
Podejdź i
spróbuj mnie zburzyć.
A ja
powstanę z ziemi,
Niczym
drapacz chmur!*
* W opowiadaniu zostały użyte
fragmenty piosenki Demi Lovato - Skyscraper, dzięki której w 2011 roku
zmniejszyła się liczba samobójstw popełnianych wśród nastolatków.
*chlip, chlip* znowu sobie popłakuje ;;
Naprawdę przy tym płakałaś? To tylko zwykły angst, nie ma tu nic na tyle smutnego, by płakać (wg mnie xd), haha. Ajajaj, ile ja tu błędów zrobiłam z przecinkami xd Dawno tego nie czytałam i, obiektywnie patrząc, nie jest to najlepsze opowiadanie, jakie wymyśliłam, jakieś takie ciężkie jest ;-;
OdpowiedzUsuń.
.
.
.
LOL, NIE MA TO JAK KOMENTOWAĆ WŁASNE OPOWIADANIE, LEPIEJ CHYBA PÓJDĘ JUŻ SPAĆ, HAHAHA XDDD